Szanowny Panie Redaktorze!

Nocne życie Krakowa

Karnawał w Buenos Aires, szaleństwa Rio, tak zwana Niedźwiedzia Sobota w holenderskim Tilburgu wszystko to jest podmrugiwaniem nieboszczyka w porównaniu z nocnym życiem Krakowa. Już o godzinie siódmej wieczorem krakowianie szczelnie zamykają mieszkania i zaczyna się to, co Kasprowicz dowcipnie nazwał „wieczornym hymnem duszy”. Żadnej taniej halaśliwości! żadnych trywialnych tańców na ulicy! Kraków nocą niejako cofa się w siebie i, nie narażając się na koszty, odnajduje w sobie cale zawrotne bogactwo przeżyć wewnętrznych, czyli, żeby użyć wspaniałego sformułowania profesora Pietuszka, „rzuca sie w wir wewnętrznej przygody”. I to bez outsiderstwa i egotyzmu. Skupione szaleństwa zbiorowe, nacechowane dyscypliną i elegancją, a nigdy nie wykraczające poza dozwolone normy zaciszności rodzinnej, to może najbardziej charakterystyczny rys nocnego życia Krakowa. Zbiorowe grywanie w domino, np. urozmaicone wspólnym jedzeniem chleba z masłem, zbiorowe nakręcanie zegarków bądź zbiorowe czytanie „,Urodzonego Jana Dęboroga” — oto wzory orgii higienicznych, które nierzadko przeciagają się do drugiej w nocy. Wieczory towarzyskie z dyskusją mają również wielkie powodzenie i pozwalają się wyżyć wzburzonym temperamentom i hormonom. Zagaja przewaznie prezes Pietuszek, popijając wodę. Następnie inny mówca również popija wodę i wygłasza sakramentalną formulkę: „Z podziwem wysłuchałem swiatłych uwag mojego znakomitego przedmówcy, ale zważywszy…” i tu po trzech kwadransach dowiadujemy się, że przedmówca jest do pewnego stopnia idiotą. To „do pewnego stopnia” oczywiście ratuje sytuację, z kolei następny mówca wygłasza cytowaną formułkę pod adresem innego przedmówcy, woda w miarę podnoszenia się intelektualnej temperatury zaczyna się lać strumieniami, wszelako bez szkody dla posadzki, ponieważ każdy z dyskutantów ma w teczce specjalną sciereczkę. Dyskusję (oczywiście nie w poście!) kończą ochocze pląsy, przeważnie tak popularny i chędogi kontredans. Zdarza się, że szał dochodzi nawet do zenitu, co zostało np. stwierdzone w domu dyrektora Pietuszka, gdzie tańczące do upadłego towarzystwo przewróciło fikus w doniczce. Ostatnim obłędem nocnego Krakowa jest poeta Pietuszek. Ten dokładnie wykształcony młodzieniec wskrzesił zamarłą sztukę improwizacji, która od czasów Deotymy była w upadku. Pietuszek występuje w najlepszych domach pobierając honoraria całkowicie przystępne, w gotówce bądź w towarze. Wiersze jego cechuje metafizyczność i a co by łączyło go z warszawską grupą Pruk.

Również pierwszorzędnie można się w nocy zabawić w Krakowie w dyżurnych aptekach. „Pod Złotym Lampartem” np. jest fotel, frywolne obrazki na scianach, przygrywa radio, aspiryna za psie pieniądze. Hedonistom umiarkowanym polecam aptekę „Pod Dwoma Słońcami”. Dwie kanapy. Zaciszność. Doskonała broszura magistra Pietuszka „Moja maść na odmrożenie nóg”.

Karakuliambro, 1947
Pierwodruk: „Przekrój” 1947, nr 101