Szanowny Panie Redaktorze!

Sztuka… ach, sztuka!

Przychodzi do mnie czasem, tylko ciekawe, że zawsze, kiedy jest ulewa albo zamieć, albo jakaś inna furia atmosferyczna, facet w lakierach i okularach, którego wynurzenia na temat sztuki, że powtórzę za Mickiewiczem,

Przejmują mnie dreszczem,
dreszcz ten z kolei łącząc z przeczuciem złowieszczem…

Wiec wyobraź sobie Pan, Panie Redaktorze, że, powiedzmy, pada śnieg, a ja mam robotę pilną. Notabene już kilka razy przejrzyście alludowalem facetowi, żeby sobie poszedł, ba, nawet przy pomocy Staffa: „Wybiegniem na śnieg nadzy i ostrym podmuchem…”

— Pan to zna? — pytam faceta, żeby go, znaczy się, zachęcić do radosnego kontaktu z przyrodą. A on nic. Siedzi. Milczy. W nosie dłubie. I nagle:

— Sztuka upada.

— Co?

— Sztuka, to metafizyczne uniesienie, upada.

— To co?

— To straszne.

— A pan by nie poszedł do domu?

— Ja? Chce pan mnie narazić na samotność? Chce pan, żebym sam w czterech ścianach zatruł się do reszty tym tragizmem?

— Jakim tragizmem?

(Gwałtowne dłubanie w nosie. ćnieg pada coraz senniej.)

— W ogóle to znaczy, że tej atmosfery nie ma, co była, tej gleby, panie, na której wyrastają kwiaty sztuki. Wszystko tylko, panie, elektryfikacja i radiofonizacja, a poezji, sztuki ani ni. Dlaczego? Czy samym chlebem żyje człowiek? Dlaczego, panie, nie przeżywa ludzkość tych wstrząsów, co przeżywała kiedyś, kiedy cały Rzym, można powiedzieć, biegł na jednej nodze, żeby zobaczyć nowe dzieło Rafaela? A jak taki Shelley wydał swoją pierwszą książkę, to profesorowie uniwersytetu nic innego nie robili, tylko, mimo że deszcz padał, z nosami w tych wierszach chodzili, panie, po miescie jak pijani, co? I gwiazdy dawniej opisywali, i księżyc, a dzisiaj — hej, łzy się kręcą. A czy pan wie, kto dziś kupuje książki, obrazy?

Tu facet przypowstał, żeby dodać grozy swojemu oświadczeniu.

— No kto?

— Rzeźnicy.

I tu z tego przerażenia facet w lakierach i okularach dostał konwulsji. Ale owej sceny, niestety, opisać nie mogę, ponieważ właśnie wchodzą dwie panie, które namawiają mnie, żebym przystąpił do pewnej sekty, a jedna z tych pan napisała dramat pt. &bdquoFrywolność sceptyczna, czyli ślusarz zaskoczony”, wobec czego przepraszam i wychodzę. Muszę się gdzieś ukryć.

Karakuliambro, 1947