WIDZ:
Nazywam się Franciszek Balon. Franciszek — tak jak bohater w tej sztuce obywatelki Anieli Męskiej. Przyjeżdżam z głębokiej prowincji. W większych ośrodkach bywam rzadko. Czy ten teatr został dawno zbudowany?


DYREKTOR:
Przed paru miesiącami.


WIDZ:
Bardzo ciekawy teatr. Czegoś podobnego jeszcze nie widziałem. Ja się, proszę pana, wymarzłem i wyszedłem. Myślę sobie, zjem coś ciepłego, np. gorący kokil z mózgu, i wrócę, jeszcze trochę posłucham sztuki. Ostatecznie można siedzieć w —palcie. Chodzi o sztukę. I proszę sobie wyobrazić, zbliżam się do teatru i co widzę? Jak Jowisza kocham, pierwszy raz w życiu. Kaloryfery wmontowane w mur, na zewnątrz teatru. Na ulicy gorąco, że cytryny i laury mogłyby kwitnąć, a w teatrze oczywiście zimno.
(siada na krześle)


DYREKTOR:
(na stronie)
Toteż ja nieraz w wolnych chwilach zastanawiałem się, czemu ten dziadek, co ma u nas na rogu budkę z papierosami, tak się ciągle poci.
(głośno):
Fatalna pomyłka w dokumentacji. Naturalnie. To jasne, że cały wydźwięk cieplny zamiast grzać widza i aktora, rozpraszał się na ulicy.


KOMISJA:
(jeszcze głośniej):
To nie jest pomyłka. To jest genialny wynalazek. Mamy dosyć egotycznych kaloryferów, przy których grzeją sobie kupry ludzie, ze tak powiemy, odcięci od życia, oddaleni od rzeczywistości, a nieraz potajemnie pogrążeni w lekturze Oskara Wilde'a. Dzięki naszym kaloryferom zewnętrznym ciepło się upowszechnia, zespala z ulicą, ulica jest ciepła i dzięki powyższemu nie może się już powtórzyć gwiazdkowy kawał z dziewczynką z zapałkami. Pa, pa.


WOŹNY:
A jak będzie z kaloryferami?


KOMISJA:
Pa, pa. Kaloryfery to nie są kaloryfery, tylko zagadnienie. A zagadnienie trzeba omówić, rozpracować i uzgodnić. Pa, pa.


WOŹNY:
A jak będzie z kaloryferami?


KOMISJA:
Pa, pa. Jesteśmy strasznie zajęci. Mamy jeszcze dwadzieścia zebrań, osiemnaście konferencji oraz uroczyste posiedzenie Sekcji Kaloryferowej. Obecność na sekcji obowiązkowa. Pa, pa.


WOŹNY:
Pa, pa. A jak będzie z kaloryferami?


KOMISJA:
Pa, pa. Jesteśmy strasznie zajęci.
(wychodzi)


Scena VI


Przez dziurę w rozebranej ścianie widać padający snieg.


WOŹNY:
(wchodzi na scenę)


KUPLETY WOŹNEGO:
Kiedy chłopięciem byłem,
och, czasy te daleko,
ze śniegu ulepiłem,
bałwana śniegowego;

snadź antyprzyrodniczo
lepiłem, drodzy moi:
księżyce się zmieniają,
a bałwan ciągle stoi.

Od słońca nie topnieje
i czuje się jak byk, i
nawet mówi, i pisze
wiersze i podręczniki.

Satyra go nie ima,
trwały nad wszelki podziw,
puść parę w kaloryfer,
też to mu nie zaszkodzi.

Lecz żeby was nie znudzić,
jesteśmy w wielkiej trwodze.
Wodewil już skończony,
więc ja ze sceny schodzę.

Niech się poezja krzewi,
niech piszą poetowie.
Skończony już wodewil.
Bijcie bravo, widzowie.
(wychodzi)


DYREKTOR:
(z proscenium):
Prześwietna Publiczności! Na tym kończymy nasz nonsensowny, absurdalny, abstrakcyjny i irracjonalny program w naszym najmniejszym teatrzyku wszechświata „Zielona Gęś”. To jest (szlocha) nasz program pożegnalny. Drogę Szekspirom! Oklaski. Chwileczkę, jeszcze będzie dydaktyka na temat ludzi strasznie zajętych:
(do jedynego widza na sali)
Wodewil sens taki objął
i morał wykłada ten ci:
ludzie, którzy nic nie robią,
są zwykle strasznie zajęci.



K U R T Y N A

1953