TADEUSZ KWIATKOWSKI

Pod nocnym lokalem “Cyganeria” stała samotna dorożka. Dorożkarz słysząc nasze śpiewy i głosy, pełne zachwytu nad Krakowem utopionym w nocy letniej, zaprosił nas do swej dryndy, zaciął biczyskiem konika i pozwoliliśmy się mu unieść w krakowski przestwór. I zaczęły się cuda.

Dorożkarz miał sumiaste wąsy, nosił melonik na bakier, wszystko przepisowo jak w wodewilu. Galopując przez puste ulice odwracał się na koźle do nas i mówił wierszem. Autentycznym trzynastozgłoskowcem, z klasyczną cezurą po siódmej zgłosce. Siedzieliśmy zaczarowani. Wiersze brzmiały mniej więcej tak:

Patrzcie tutaj, przed nami Maryjacka Wieża,
co otwiera Polakom niebiosa na ścieżaj.

Jechaliśmy urzeczeni. Konstanty od czasu do czasu kuksał mnie w bok z radości. Mijając plac Wszystkich Świętych, dorożkarz wyrecytował:

Na prawo mamy ratusz, gdzie w pewnych okresach
siadają miejskie rajce na swoich sedesach.

Nad Grodzką wisiał wielki księżyc i siwek galopował z nami prosto w niego. Tuż przed jego nosem skręciliśmy podjazdem na wawelskie wzgórze. Zatrzymaliśmy się dopiero przed zamkniętymi wrotami. Dorożkarz zlazł z dryndy i machnął przed nami melonem:

— Wawel, panowie prezesi. Wysiadać!

Otoczyła nas noc. Konstanty usiadł na barierce i balansował w powietrzu nogami.

Gadam wierszem, co czyni w Polsce już niewielu,
A najlepiej się gada w nocy na Wawelu!

Nastąpiła pomiędzy nami sztama. Objęliśmy się w trójkę i gadaliśmy wierszem wszystko, co nam ślina przyniosła na język. O Smoku i Samuelu Zborowskim, o Piłsudskim i panieńskich wiankach, o wyborowej i smutku.

Nagle Konstanty złapał mnie mocno za ramię. Odwróciłem się. Koń porzucony samopas pragnąc posilić się trawą pociągnął za sobą dorożkę, wysoko aż na wawelską skarpę. Czarna drynda zniknęła w cieniu rozłożystego kasztana i tylko poczciwy siwek na tle ciemnej skarpy unosił się, jak nam się zdawało, w powietrzu.

— Zaczarowana dorożka! — powiedział półgłosem Konstanty i potem dorzucił: — Zaczarowany koń!

— I ja zaczarowany! — rzekł poważnie dorożkarz i wszyscy roześmieliśmy się ze szczęścia.

A potem pojechaliśmy na Skałkę, by zbudzić Wyspiańskiego, a potem na Bielany straszyć mnichów w ogrodzie, a potem na Kopiec Kościuszki. Słońce zastało nas na Rynku i ranny hejnał zawrócił nas do domu. Po drodze czytaliśmy szyldy i było nam dobrze.

W parę tygodni później cała Polska czytała w swoim ulubionym “Przekroju”:

Zaczarowany Kraków I przemawia mistrz Onoszko:
— Póki dorożka dorożką,
a koń koniem, dyszel dyszlem,
póki woda płynie w Wiśle,
jak tutaj wszyscy jesteście,
zawsze będzie choćby jedna,
choćby nie wiem jaka biedna:
ZACZAROWANA DOROŻKA
ZACZAROWANY DOROŻKARZ
ZACZAROWANY KOŃ.