KRÓTKA HISTORIA NOTATNIKA

Zacząć muszę od sierpniowego dnia 1939 roku, kiedy Konstanty I. Gałczyński, po otrzymaniu karty mobilizacyjnej, w trakcie pakowania swego żołnierskiego plecaka zdecydował, iż jedynym potrzebnym przedmiotem na czekającej go wojnie będzie stare wydanie „Fausta” ukochanego Goethego. Warto odnotować, iż dzieło to leżało zawsze w pobliżu jego łóżka, w zasięgu ręki. Moja matka głośno zaprotestowała i wsadziła mu do plecaka swoją małą dziecinną ikonkę, którą ojciec nazywał Люльkи Малюльkи. Dodała do niej biblię. I ojciec, jakby chcąc ją uspokoić, dołożył do „Fausta” swoją książeczkę do nabożeństwa, podarunek od matki w dniu pierwszej komunii.

Tak wyposażony ruszył na wojnę. Jego jednostka, 15. Baon Korpusu Ochrony Pogranicza, rozlokowany był gdzieś pomiędzy Ludwikowem a Hancewiczami, na dawnej naszej wschodniej granicy. Tutaj szeregowiec Gałczyński strzegł do 17 września strażnicy polskiej; w tym właśnie dniu, wraz z innymi żołnierzami Baonu został wzięty do radzieckiej niewoli i przetransportowany do Kozielska, gdzie właśnie organizowano obóz dla polskich żołnierzy. K.I.G. początkowo pomagał przy urządzaniu szpitala, (zaplanowanego na 50 łóżek), następnie awansował na jego sekretarza, gdyż w bezbłędnej ruszczyźnie, jako swój zawód podał „sanitariusz”.

Poeta nie popracował długo w nowym zawodzie, bowiem pod koniec października 1939 roku wszyscy internowani z centralnej Polski, poza oficerami, zostali (w ostatnim transporcie) wymienieni na Rosjan znajdujących się po niemieckiej stronie Bugu. Po przekroczeniu granicy polscy żołnierze z internowanych stali się jeńcami III Rzeszy. Transport dociera do obozu przejściowego w Mühlbergu. Tutaj poeta otrzymuje swój nowy „dowód tożsamości” — dwudzielną blaszkę z napisem: Stalag IV B, numer 5700. Jest początek 1940 roku. Z Mühlbergu, po kilku tygodniach oczekiwania, trafia do właściwego Arbeitskommanda, opatrzonego numerem 800; przydział pracy kieruje go do prywatnego majątku w okolicach Scheeren, Kreis Stendal. Pracuje jako robotnik rolny. Najpierw w polu, ładując i rozwożąc gnój, potem w lesie, gdzie przygotowuje kopalniane stemple. Potem znów w polu. Jest jeńcem, ale i jednocześnie darmową siłą roboczą.

Właśnie tutaj, w podarowanym przez kolegę kajecie, 18 sierpnia 1941 zaczyna prowadzić swoje systematyczne codzienne notatki. Kończą się one równo trzy miesiące później, z chwilą, gdy trafia do Altengrabow, a następnie do karnej kompanii. Powód? Przez miesiące pracy w Scheeren w poecie narastał bunt, który przybierał rozmaite formy: głośnego protestu przeciwko fatalnemu karmieniu więźniów, nazbyt ciężkiej pracy w dni powszednie i niedziele, wreszcie w formie listu do władz stalagu, gdy nasiliły się niemieckie apele kierowane do polskich jeńców, że jeśli podpiszą zgodę na dobrowolne przejście w stan tak zwanych robotników cywilnych, otrzymają wolność i możliwość życia poza drutami. K.I.G. był gorącym przeciwnikiem zmiany statusu jeńca. Obietnice uważał za kłamstwa, a każdy żołnierz niemiecki pilnujący ich w stalagu — twierdził — to na froncie i w krajach okupowanych o jeden karabin mniej.

Słowa poety odniosły skutek: tylko niewielu współtowarzyszy niedoli dało się nabrać na obietnice wolności i podpisało ową zgodę.

Takie są realia towarzyszące powstaniu Notatnika.

Czym jest on dla nas, czytany w pięćdziesiąt lat po śmierci autora? Myślę, że staje się sporym zaskoczeniem dla każdego, kto kiedykolwiek obcował z poezją K.I.G.

Po pierwsze dlatego, że forma diariusza jest w twórczości Gałczyńskiego czymś najzupełniej nieznanym, niezapowiadanym wcześniej ani później. Po drugie, że stanowi przełamanie blisko dwuletniego milczenia poety, które w jego konkretnym wypadku ma miejsce po raz pierwszy. K.I.G. zaliczany był zawsze do twórców niezwykle pracowitych, płodnych, dużo i chętnie piszących. W czasie wojny, niewoli opinię tę należy radykalnie zmienić. (Nb.do chwili publikacji Notatnika, uważaliśmy, że milczenie poety trwało o rok dłużej, do wiosny 1942 roku). Ostatni swój wiersz napisał bowiem poeta jesienią 1939 roku: „Sen żołnierza” powstał w Kozielsku. Dotarł do żony, podobnie jak wcześniejsza o kilka tygodni „Pieśń o żołnierzach z Westerplatte”, drogą „z ręki do ręki”.

Wreszcie, co chyba najważniejsze, staje się opowieścią o codzienności niewoli, o ciężkiej pracy fizycznej, z którą poeta przez całe dotychczasowe życie nie miał równie intensywnej styczności, o próbie dopasowania się do gromady przypadkowych przecież ludzi, z którą przychodzi mu żyć, pracować, spędzać krótkie chwile przeznaczone na myślenie, napisanie listu do najbliższych, na jakąś krótszą lub dłuższą lekturę. I w tej gromadzie, przez długie lata stanem dominującym staje się nuda, uczucie nieznane dotychczas Gałczyńskiemu. Dlatego zapewne notuje: „Życie na froncie jest łatwiejsze niż niewola”. Należał bowiem do ludzi, który nie umieli się nudzić. Po raz pierwszy ten dziwny stan ducha dopadł go tu, w niewoli i odcisnął widoczny ślad na jego psychice lat okupacji. Przypomni o tym w wierszu „Wesoła Gwiazdka” z roku 1948:

Tyle lat zmarnowanych w udręce —
jak dwie siostry: groza i nuda.
Księżyc wisiał jak srebrne serce
na niemieckich kolczastych drutach.

Ten powrót do czasu niewoli jest znamienny: na temat tamtych lat K.I.G. mówił niechętnie, nie rozpamiętywał doznanych krzywd, ze wszelkiej martyrologii w ogóle kpił. W domu nigdy na ten temat nie rozmawialiśmy. Kiedy jako dziecko dopraszałam się o jakieś opowieści, choćby o odpowiedź na proste pytanie, dlaczego nie pisał wierszy, poważnym, jakimś mrocznym głosem odpowiedział: — To nie był czas na poezję. I nigdy o tym więcej nie mówmy.

Notatnik stanowi więc dla nas, jego czytelników, przełom w tej przyjętej przez Gałczyńskiego i konsekwentnie realizowanej zasadzie. Nareszcie jego lata okupacyjne przestają być czasem milczenia, czasem pustym wyjętym z życia.

(…)

W późniejszej korespondencji (kiedy to poeta pracował już w jenieckim lazarecie w Gross Lübars jako tłumacz i sanitariusz) z obozowym kolegą, autorem jedynej monografii wielkiego międzynarodowego stalagu Altengrabow— Franciszkiem Dończykiem, znalazłam i takie wiele wyjaśniające zdanie: „Przepraszam za świstek, na którym piszę, co jest li tylko wynikiem przerażającego ubóstwa papieru”.

(…)

A swoje Notatki zaczyna jak prawdziwy poeta. Jakaś nawpół ocalała kareta, opuszczony kościół, wszystko zarośnięte zielskiem, osamotnione, bez śladu życia, „jak jakaś zagrożona cywilizacja”… Ale ten poetycki wstęp nie powinien nas zwieść, podobnie pięknych zapisków tu mało. Przeważa zaduch, by nie powiedzieć smród papierosowego dymu, zmieszany z parującą wilgocią przyniesioną z lasu czy pola, wypełniający jenieckie sale, czasami „wzmocniony” przez „barbarzyński smród smażonej słoniny”. W tym zatęchłym powietrzu jakże często pojawiają się niezbyt wyrafinowane i eleganckie rozmowy jeńców o żonach, o przyjaciółkach. Jednego z uczestników takich rozmów, S. (ciekawe, że prawie wszystkich opisywanych współtowarzyszy niedoli, poeta ukrywa pod literami, kryptonimami. Jest owczarz, jest lokaj — bohaterowie zdecydowanie negatywni; może jedynie grupa Włochów pojawia się pod swoimi imionami), a więc kolegę S. poeta po prostu określa mianem „nieuleczalnej świni”.

Wybawieniem staje się samotna wędrówka na polecenie wachmana gdzieś na sąsiednie pole, do pobliskiej wsi. A szczytem szczęścia, gdy można iść w otulającej szczelnie wszystko i wszystkich — mgle. Wtedy jest czas na powrót do dawnych wieczorów z książką przy kominku, do cudownej samotności w anińskim lesie, do niespiesznych rozmów z przyjaciółmi, do wielkich i trwałych miłości —Beethovena, słuchanego tuż przed wybuchem wojny, Bacha, którego tak wspaniale grał w Ornianach Romek Padlewski*, Mozarta. Ileż tragedii, rozpaczy, determinacji kryje się w takim wyznaniu Gałczyńskiego: „Są tu chwile w Scheeren, że na kolanach bym szedł po szkle i łajnie, żeby posłuchać Mozarta!”.

Nie ma muzyki, ale nie ma też i książek. „Żeby chociaż szorować podłogę w bibliotece” — wzdycha. Pozostają jedynie sny o starych książkach, które tak lubił, o encyklopediach, marzenia o anińskiej bibliotece, przypominają się przeczytane tomy, kochani i wielbieni autorzy. I znów gorzka konstatacja poety: „Myślałem na polu: tamci pracują na akord dla tych marek, które dla nich mają wartość motoryczną. Ale gdyby tak mnie za 6 morgów dano Gibbona, a za 4 Leibnitza, czy nie robiłbym jak głupi?”

Roman Padlewski — niezwykle utalentowany młody kompozytor zginął w pierwszych dniach Powstania. Gałczyńscy poznali go w Ornianach (majątku Michała Tyszkiewicza) w roku 1935, zaproszeni przez Hankę Ordnonównę.