KIG w Altengrabow, 1943 r.

N O T A T N I K Konstantego Ildefonsa

G A Ł C Z Y Ń S K I E G O

sporządzony od 18 sierpnia do 18 listopada 1941 w Altengrabow



Okładka wewnętrzna: Drogiemu profesorowi wraz z ołówkiem ofiarowuje wdzięczny uczeń J.J. 8.VIII.1941 (nie znany charakter pisma)
(cała reszta — K.I.G.)
Et dimitte nobis peccata nostra sicut et nos dimittimus peccatoribus nostris.
20.VIII 41

* * *

Domine Jesu, in uniona perfectissimorum operum tuorum commendo tibi hoc opus meum secundum tuam laudabilissimam voluntatem regendum ad salutem fotrus Universitatis.

(strona następna, w rękopisie zaznaczona jako 2)

18 VIII 41

Podczas podwieczorku siedziałem na kupie desek wśród zapachu pokrzyw i różnego fantastycznego zielska w pobliżu szkieletu karety, a plecami do opuszczonego kościoła. Kościół opuszczony; pokrzywy, resztki karety. Najbardziej chodziło mi o karetę. Dziwne, że mimo tych twardych lat nie mija mi sentyment do starych karet, dziwnych naczyń itp. Niepoprawny poeta.

(cała notatka skreślona)

18 VIII 41

Podczas podwieczorka siedziałem koło zrujnowanej karety. Zostało z niej niewiele: cztery koła, kierownica, bicz z kozła, resztki przodu. Ale jednak kareta. Za plecami, cały w pokrzywach wyprężających się aż ku oknom, w zielsku, obłożony wszelkiego rodzaju głazami, kościół. Ale jednak kościół.

(cała notatka skreślona)

18 VIII 41

Podczas jednego z tysiąca podwieczorków siedziałem koło starej karety zrujnowanej doszczętnie jak jakaś zagrożona cywilizacja. Za plecami miałem kościół zapomniany, zarosły zielskiem i pokrzywami aż po brzegi okien. Jak jakaś zagubiona religia. W nozdrzach miałem zapach tych pokrzyw, w ustach i gardle łupy od grochu, któryśmy młócili (który żułem), a w sercu tę karetę i ten kościół.

19 VIII 41

Nic specjalnego. Jak zwykle przed południem stodoła, po południu drzewo. Dżdżystość i nuda. Ale w ten dzień sklejony dokładnie z tych dwóch części — przedpołudnia i popołudnia — wbite różne myśli, jak szpilki ukryte w poduszce nieskończonych rozmiarów.

20 VIII 41

Ranek moralnie dobry. Znów zdolność do rozpłynięcia się w gromadzie, „obsłużenia gromady”. Quicunque vamerit inter ros magnus freri este vester minister Matt. 20.26—27 („Nie tak ma być między wami; ale ktokolwiek by chciał między wami być wielki, niech będzie sługą waszym” i „I ktokolwiek by chciał być między wami pierwszy, niech będzie sługą waszym”) Pokora to czy pycha? I ciągle przypomina się to „intima commiserationi commotus” najcudniejsze, najtrudniejsze, chrystusowe. Głos mówi, że „dalekie jest tylko w tym <odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy>” — a to jest istota chrześcijaństwa. Bez tego „remitte nobis peccata nostra sicut et nos dimittimus debitoribus nostris”, bez tego, mówię, zwornika chrystianizmu, wóz świata nie zajedzie daleko. To jest smar..

20 VIII 41

Przed chwilą byłem na modlitwie. Na modlitwę w tej ciasnej izbie wypłynąłem jak na morze, a na tym morzu była wyspa mojej miłości, a na tej wyspie kołysały się trzy moje złote trzciny: żona, córka i najukochańsza matka mojej żony. Amen.

21 VIII 41

Cała mądrość jest w zrozumieniu cierpienia.

Koronny problem Conrada — honor. Tak było latem zeszłego roku, jeszcze w B. W pewną niedzielę po południu woda zalała piwnicę. Dostaliśmy polecenie przytaszczyć pompę strażacką, wypompować wodę. Popołudnie niedzielne, senność, nikomu się nie chce, bractwo się rozbiegło. Ci, co się rozbiegli, uznali się za bardzo przebiegłych, że się tak wykręcili od roboty. Bo co nas, kurwa mać, obchodzi ta woda. Zostałem ja, Janek i jeszcze niejaki Z., przemiły, bardzo wysoki i bardzo niechlujny chłopiec. Sonate en blond mineur. I pompowaliśmy na zmianę aż do końca, w krzywym słońcu, w parności zachmurzonego niebska, w odorach z pobliskiego silosa. Na pompie był jakiś napis — rzeczownik, firma — nie pamiętam. Ale ten rzeczownik przypomniał mi inny rzeczownik „Patria” u Conrada. I zrozumiałem, że pompować trzeba było, chociaż niedziela i ciężko, że ta strażacka obca pompa, pompująca naszymi ramionami obcą wodę to była — ojczyzna. Ojczyzna to jest obowiązek pojęty najgłębiej i chociażby na dnie piekła. Powiedziałem dziś owczarzowi koło jego domu, gdyśmy wracali z pola, ja cały w jesiennej muzyce tych ostów, dębów i diabli wiedzą jeszcze jakich nut, złud itp.: — Passen Sie mal auf. Bestreuen werde ich ihnen. Paar von diese Georginien kleinen. Die sind zu schön. (A chwiały się właśnie, a strzelały do góry te georginie. Co to są kwiaty?) Odpowiedział mi na to głośnym nieszczerym śmiechem, bo […] bardzo podobny […] z powodu syna, który został ciężko ranny w nadudzie.

22 VIII 41

Czuć się w życiu przechodniem.

23 VIII 41

Mglisty i ciepły dzień. Każdy dzień to tylko ramy do portretu mojej dalekiej rodziny.

24 VIII 41

Przed paroma dniami zrobiłem żartem wyrzuty Jankowi, że mi ofiarował ten brulion, bo mnie to zmusza do pisania. — Tak to — mówiłem — miałem spokój. A teraz osaczają mnie tysiączne problemy słownictwa, składni, słowem wiecznie ciężki problem stylu. Którejś nocy zdecydowałem się wreszcie na temat alegoryczny, bo wydaje mi się, że tylko na tej drodze powinienem osiągnąć statyczność konstrukcji ponad kłębiącą się otchłanią naszego czasu. A zresztą (to nie pesymizm) w sztuce planuje się jedno, a wychodzi drugie. A la guerre comme a la guerre. A l'art comme a l'art.