ANDRZEJ DRAWICZ [*]
Mieliśmy poetę za świadka swoich pierwszych rozterek, za patrona zaangażowania, za argument w dyskusjach, za przyjaciela, czasem i za przeciwnika. Chłeptaliśmy jego wiersze jak młode psiaki, instynktownie znajdując odtrutkę na wysuszanie i wyjaławianie wrażliwości. Był poetą naszego pokolenia. Nie bez zdziwienia zorientowałem się po pewnym czasie, że generacja jego rówieśników też rości sobie do niego prawa. I nawet je ma. Teraz nie dziwię się już, kiedy słyszę jak na szkolnych, ze smakiem przy świecach urządzanych wieczorkach licealiści wymawiają z czułą uwagą i zrozumieniem słowa, które ich rodzicom wydawały się jeszcze niedawno dziwaczne i za trudne. Albo, inaczej, gdy widzę jak rodzice, przybyli na Mazury we wczesnym, migracyjnym zaciągu, dają córce do czytania Kronikę Olsztyńską, a ta z własnej chęci uczy się jej na pamięć, i ustami małego berbecia słowa zaczerpnięte z Mazur wracają na nie z powrotem, już przyswojone, tutejsze, określające świat widzialny (…)
Gałczyński na Mazurach, 1971
[KIRA GAŁCZYŃSKA, Zielony Konstanty]