JERZY ZARUBA [*]
Okrzyczano go ONR-owcem. A on nigdy nim nie był. Nigdy. Mówiłem z nim na ten temat nieraz. Wszelkie sekciarstwo było mu obce. Książę poezji polskiej miał raczej pogardę dla tego całego rozgdakanego jarmarku politycznego. Ale krzywda, jaka mu się działa, pchała go nie tylko na drogi sztuki sprzedajnej, pchała go też do nierozważnych wybryków, do słów pełnych goryczy i gniewu.
[Po ogłoszeniu listu Do Przyjaciół z „Prosto z Mostu”, 1935]
Nie zapomnę nigdy niespodziewanej wizyty Gałczyńskich u mnie w Aninie. Było to 4 grudnia [1953 r.], w dzień Barbary. Wybierałem się na imieniny; właśnie wyprowadziłem swego klekocącego opla z garażu, kiedy zjawili się Gałczyńscy. Zaskoczony byłem dziwnym wyglądem Konstantego. Była to twarz człowieka chorego i targanego głębokim niepokojem. Piliśmy herbatę, a Gałczyński opowiadał, że jakaś dziwna, nieprzeparta wprost siła pchała go do Anina. Jechali w jakimś pośpiechu, gorączce, wszelkimi możliwymi środkami lokomocji. Tramwajem, autobusem, taksówką. Po przyjeździe do Anina włóczyli się po lesie i kręcili w pobliżu obydwu dawnych mieszkań. Wreszcie wpadli do mnie. Tknęła mnie wtedy, pamiętam, niepokojąca myśl, tkwiąca gdzieś w pamięci, że ludzie czasem, jakby czując swój zbliżający się koniec, chcą jeszcze raz obejrzeć miejsca pełen wspomnień, zobaczyć ukochane dawne kąty…
[KIRA GAŁCZYŃSKA, Zielony Konstanty]